Służące do wszystkiego
„Gdy socjaliści z Płocka
zapowiadają na 1 marca 1919 r. strajki i pochód, Marynia, służąca lekarza
Aleksandra Macieszy dostaje histerii. Maria Macieszyna żona lekarza i
kronikarka Płocka, zapisuje w z pamiętniku „Chce pakować rzeczy do walizki i
wynieść wszystko do piwnicy. Prosi, aby naszykować broń do walki z
bolszewikami. […] Zabroniłam jej jednak kupować żywności i chleba i
oświadczyłam, że wcale się nie boję, gdyż już wybory do sejmu wykazały, że
socjalistów nie jest tak dużo.”
Indoktrynacja instytucji
kościelnych wydawała plony. Marysia u
Macieszów była zapewne dobrze traktowana i kochała „Państwa”, skoro tak szybko
rzuciła się ratować ich dobytek przed mitycznym bolszewickim najeźdźcą. Poza
tym jest wzorową zytką (członkinią Stowarzyszeniu Sług Katolickich im. św.
Zyty) i narodową katoliczką, kocha Pana Boga i
kościół, nie lubi mężczyzn „kocha tylko żołnierzy, co kochają nasz
kraj.”
Tyle mamy akcentu płockiego w
wydawnictwie „Służące do wszystkiego”. Feministki przyklasną książce, wszyscy
inni przeczytają ją z zaskoczeniem i ze
zdziwieniem. Jeśli białe niewolnictwo faktycznie istnieje, to właśnie
czytelnicy zastali jego opis. Przejmujące losy kobiet z najniższego szczebla
hierarchii służby domowej. Tych, których w przedwojennej Polsce było najwięcej.
Zatrudniane przez mieszczaństwo wiejskie dziewczęta zaczynały służbę mając
często 15 lat, skazane na ucieczkę do miasta przez rodzinę lub same szukające
lepszego życia. Nie miały prawa do urlopu i wypoczynku, pracowały od świtu do
nocy za grosze. Historia często nawet nie zapisała
ich imion, tym bardziej nazwisk. Na rynku archiwaliów bardzo poszukiwane są
tzw. książeczki służbowe, gdzie „Panie” wypisywały służącej referencje: jak się
sprawowała, czy umie gotować i prać, czy grzeczna i czy chodzi do kościoła.
Miało to wielkie znaczenie przy kolejnym zatrudnieniu.
Chlebodawczynie mogły sobie
wybierać kobiety podług własnego gustu, na przykład „nieszpetne i bez pryszczy bo wstyd przy
gościach”. Zbytnia uroda stawała się zgubą, kiedy służące były molestowane
przez właściciela czy „Paniczów”. Nie wszystkie miały tyle szczęścia, co
Teodora Pytkówna, która została żoną Wyspiańskiego.
Służące zatrudniano m.in. przy
paleniu pieców, kuchni i codziennym gotowaniu wymyślnych posiłków, praniu,
sprzątaniu, froterowaniu podłóg, opiekowaniu
się dziećmi. Zakres czynności objętych „umową o pracę” wydaje się wprost
niewiarygodny.
Dla służącej zwykle brakowało w
domu powierzchni. Służąca najczęściej miała swój kąt z
łóżkiem w kuchni, często przechodniej. Miejsce na pawlaczu,
albo w wersji premium malutki pokój (z oknem lub bez). Dla wiejskiej dziewczyny
i tak było to pierwsze własne łóżko od lat. Poza tym tak naprawdę nie ma dokąd
pójść, bo „Pani” zarządza jej czasem
Jedyne wychodne jest zwykle raz w tygodniu, na mszę. Miejsce przy „Pańskim”
stole to luksus, a jeśli mycie, to na końcu, w wodzie pozostałej po domownikach.
Pieniądze były śmieszne, ale
niektóre dziewczyny próbowały coś zaoszczędzić. Wśród służących panował
powszechny analfabetyzm, więc Kościół, który w tej grupie trzymał „rząd dusz”
zachęcał do nauki. Nauczycielką często była sama chlebodawczyni.
Jasne, że rodziło to napięcia,
częściej ta zła to „Pani”, ale zdarzały się często i służące wiedźmy.
Nie miała do służących szczęścia
Maria Dąbrowska, która w „Dziennikach” tak napisała o swojej:
„Zajęta jest… wychodzeniem za mąż i
rajfurkami, które stręczą jej wdowca nazwiskiem Kołek. Ale żaden Kołek nie
zatka już tej 67-letniej pindy, w dodatku odrażająco szpetnej jak siedem
grzechów głównych”.
W książce opisane są losy m.in. pań
w domu Sienkiewiczów, Tuwima, wspomnianego Wyspiańskiego, Kazimiery
Iłłakowiczówny, Gombrowicza, który akurat był w przyjaźni ze soją służącą.
Anieli Ciemnej zawdzięczamy koniec „Ferdydurke”. Także Anny Kaźmierczak,
prababci Angeli Merkel.
Polecamy!
Milena
Joanna Kuciel-Frydryszak, Służące
do wszystkiego, Marginesy, Warszawa 2018
Komentarze
Prześlij komentarz