Polskie dzieci-kwiaty
Tylko w Czytelni Głównej przy ul. Kościuszki 6 można
wypożyczyć niezwykłą książkę Kamila Sipowicza (prywatnie męża Kory Jackowskiej,
charyzmatycznej wokalistki „Maanamu”) Hipisi
PRL-u. Nie jest typową nowością, bo na rynku ukazała się w 2008 roku, ale –
paradoksalnie – te siedem lat nadało jej specyficznej literackiej patyny.
Książka ma charakter dokumentalny i dlatego można ją przekartkować, obejrzeć
fotografie z hipisowskich zlotów np. w Częstochowie, Ożarowie, Mielnie czy
kultowego mieszkania na Cyganeczki w Warszawie, poczytać skany oryginalnych
donosów z materiałów IPN-u. Wejść w klimat ruchu, z którego wyrosło wielu
zacnych ludzi polskiej psychologii, nauki, kultury, literatury. Część z nich
zostało w Polsce, część, niestety, swoim talentem służy na emigracji. Nie
wiedziałam, ze hipisowskie epizody mieli pisarz Andrzej Stasiuk, założyciel
„Perfectu” Zbigniew Hołdys o wdzięcznej ksywie Serduszko, psycholog Wojciech
Eichelberger, twórca teatru Gardzienice Włodzimierz Staniewski.
Niektórzy już zostali w wolnym świecie. Poszli na
skróty, przedawkowując narkotyki. W Polsce na co dzień mniej wyszukane. Tri
czyli klej, kompot, morfina, rzadziej LSD. Instant Karma czyli „oświecenie w
proszku”, jak śpiewał John Lennon to droga na skróty. Natomiast to nie
narkotyki były istotą hipisowskiego ruchu, jedynie marginesem. W Ameryce można
było buntować się przeciwko wojnie w Wietnamie i konsumpcjonizmowi, a w Polsce
co najwyżej siermiężnym propozycjom PRL-u. Istotą była wspólnota i
przeciwstawianie się systemowi, który z butami właził w każdą sferę życia.
Autor książki ocenia, że w Polsce ruch hipisowski,
mimo że około 1974 roku liczył 20 tysięcy osób nie przeniknął do głównego nurtu
kultury, tak jak stało się w Stanach i Wielkiej Brytanii, ale stał się
początkiem nieodwracalnych zmian w kraju. Jeden z rozmówców mówi, że jego
skutkiem była m.in. „Solidarność”.
Dobrze, że pada to zdanie, gdyż nie jest to epitafium.
Ja powiedziałabym, że apologia ruchu hipisowskiego. Mimo szczerej prawdy i
opowieści o różnych losach i pomysłach. Sipowicz rozmawia z kultowymi hipisami
polskimi: Prorok (Józef Pyrz); obecnie na emigracji, ojciec czwórki dzieci,
znany rzeźbiarz, Pies (Ryszard Terlecki), Dziki (Janusz Sławomirski), Tutek
(Marek Garztecki), Organista (Tadeusz Konador), Słoń (Jacek Olechowski), Kora –
jedyna kobieta w tym gronie; choć w samej narracji pojawiają się inne, wśród
nich, jej przyjaciółka Galia, która popełniła samobójstwo.
Przy Psie
(Ryszardzie Terleckim) zatrzymajmy się dłużej. Jest dobrym przykładem tego, jak
różnie układa się życie. Kiedy Sipowicz z nim rozmawiał był prezesem
krakowskiego oddziału IPN. Obecnie jest szefem klubu parlamentarnego PiS-u w
Sejmie RP. Na przełomie lat 60. i 70.
tworzyli podobno bardzo malowniczą parę z Korą. Terlecki wyjaśnia też skąd
wziął się jego pseudonim
Kiedyś zatrzymali nas z kolegą na jakiejś komendzie, w
czasie autostopu. Milicjant wpisywał do protokołu, że zatrzymani zostali
hipisi.
Pyta: A jak to się pisze?
No to my mówimy: hip-pies
A on wtedy: A to pies?
I tak jakoś przylgnęło.
Terlecki zapewnia,
że nie zostało w nim nic z hipisa. Może
pewien rodzaj wrażliwości, przede wszystkim w kontaktach z innymi ludźmi.
Generalnie to była jednak dziecinada.
Z drugiej strony, w cennej
współczesnej sondzie o hipisowskim ruchu na początku książki Tomek (15 lat,
uczeń gimnazjum) mówi: chcieli wolności,
wolnej kultury. Lubili wpadać w ekstazy. Co się z nimi stało, no nie wiem, w
pewnym momencie przestało to być modne.
Jak widać, komunistyczna propaganda na długie lata
skutecznie dorobiła hipisom gębę społecznych pasożytów i narkomanów. Mieli
odwagę głosić miłość, wolność i pokój, choć nie zawsze w mądry sposób. W
Ameryce ruch hipisowski dosłownie wybuchł w odpowiedzi na wojnę w Wietnamie.
Siedem lat temu Polacy byli tylko w Iraku i Afganistanie. Ciekawe, jaką
diagnozę postawiłby Sipowicz przyglądając się dzisiejszej Europie…
Kamil
Sipowicz, Hipisi w PRL-u, Baobab,
Kraków 2008
Milena
Komentarze
Prześlij komentarz