Zuza w czasie Apokalipsy
Podobno każda książka ma swój kontekst. Dodatkowe napięcie buduje
rzeczywistość, w której faktycznie pojawia się na rynku, dostępna dla
czytelnika. Mroczna część przygód Zuzy, dziejąca się w stanie wojennym
(młodszym rocznikom przypominamy - rozpoczęta 13 grudnia 1981 roku rozprawa z
działaczami Solidarności), w regułach pandemii wywołuje mały efekt déjà
vu. To samo klaustrofobiczne uczucie zamknięcia, brak kontaktów – w powieści
dosłowne, bo wyłączono telefony, gdzieś dookoła cały czas kręci się widmo stanu
wyjątkowego, a Płock pierwszy raz od pamiętnego 1981 roku ociera się o powódź. To
są zdarzenia losowe, których, jak sądzę autor nie przewidział, a niespodziewanie
wiele wnoszą do odbioru powieści.
Zresztą i bez nich piątą część przygód Zuzy Lewandowskiej pod trafnym,
prostym tytułem „Wojna” czyta się doskonale. Akcja toczy się wartko, trupów
poćwiartowanych mniej lub bardziej nie brakuje, a nasza elegancka pani mecenas
w białym kożuchu podróżuje scotami i czołgami. Ona, czołowy wróg systemu,
podejmuje współpracę, a później niebezpieczną grę z komunistami. Najpierw nie
oszczędzono jej żadnych atrakcji stanu wojennego, później zaproszono do akcji
wyszukania bandyty, bo wśród ofiar jest zięć prominentnego polityka. Zuza w
Płocku otoczonym wojskiem z koksownikami na ulicach wyostrzyła swe zmysły,
zaprzyjaźniła się ze swoim kierowcą, i załogą wszelkich pojazdów wojskowych nie
wyłączając amfibii. Płocczanie nadal radzą sobie jak mogą, mecenaska (czy mogę
tak pisać o Zuzie?) nieraz skrzyżowała z nimi swe drogi, więc świadczą jej
drobne przysługi. Ale o extra mocne i tak jest coraz trudniej. Zuza pozyskała
drogą odnalezienia szczeniaka, uznała, że jest inkarnacją Borysa, tak samo się go
nazwała, więc teraz ma w domu, licząc Zgagę, zwierzyniec i oceany psiego moczu.
Ale zarazem morze komizmu. Cała ta ferajna buduje sporo napięcia i
uśmiechu. Na ulicy też się dużo dzieje. Upadki, wypadki. Narrację, jak zwykle łamie
Mariański swoimi durnymi notatkami, jak pijany chór grecki. Tym razem kapitan posuwa
się w prześladowaniu Zuzy bardzo daleko.
W tej książce w postaci Zuzy polubiłam jej melancholię. Tradycyjnie
leczy ją koniakiem, dialogami z ulubionymi zwierzętami i sierżantem Nowakiem,
coraz gorzej sypia. „Jeszcze kilka takich nocek i wyląduję u czubków”. Po tym
zdaniu następuje długi liryczny fragment, który zacytuję ze specjalną dedykacją
dla płocczan: „Podniosła się z łóżka i wyjrzała przez okno. Przy ratuszu stał
transporter opancerzony, koło którego kręcili się żołnierze, w drzwiach budynku
po drugiej stronie ulicy kręciło się kilku oprychów i rozpijało wspólnie
flaszkę, w oknie na drugim piętrze paliło się światło. Przez firankę widziała
kobietę nachyloną nad prasownicą. W innym oknie widziała mężczyznę
gestykulującego energicznie, mignęła jej i sylwetka kobiety, kłócili się.
Nie tylko ona nie mogła spać”.
Miłej lektury!
Jacek Ostrowski, Wojna, Warszawa 2020
Milena
Komentarze
Prześlij komentarz