Małe piwko z korzeniami
Mistrzostwa nie
zdobędzie ten, kto wprzódy nie osiągnie sztuki i życia krańców - tę myśl Michała Anioła jako jedną z
wielu zapisał w swoim kultowym czarnym notesie Zdzisław Maklakiewicz, polski
aktor teatralny i filmowy, performer, muzyk.
Chciał zapewne dotknąć laurów, ale zdaniem pierworodnej córki
aktora Marty, nie było mu to pisane, ani zawodowo, ani prywatnie. Zwłaszcza
prywatnie. Ale nie od dziś wiadomo, że cel jest niczym, ruch jest wszystkim.
„Maklak oczami córki” to do bólu szczera opowieść Marty
Maklakiewicz o ojcu, którego tak naprawdę nie poznała. Bardzo krótko był w
związku z jej matką, młodszą o cztery lata aktorką, malarką i poetką, Renatą z
domu Firek. Za fikcję małżeństwa córka aktora obwinia matkę Maklakiewicza,
czyli babcię Cesię, która przeżyła syna o cztery lata. Mieszkali razem,
teściowa wtrącała się do wszystkiego, młody
małżonek świetnie wpasował się w ten wygodny układ. Matka Marty nie umiała piec
tak dobrych naleśników ani prasować koszul. Utalentowana absolwentka ASP nie
była do tego stworzona. I tak małżeństwo rozbiło się o drobiazgi, a Marta
wychowywała się u dziadków Firków. Opisy relacji panujących u Maklakiewiczów to
opera mydlana, ale nie ma powodu, aby nie ufać córce, która na innych stronach podkreśla
szacunek, jakim matka darzyła ojca przez całe życie.
Zdzisław Maklakiewicz tylko czasami przypominał sobie, że ma
córkę. Czasem brał ją na spacery po warszawskich knajpach, czasem dawał pieniądze,
czasem sterował życiem z drugiego planu. Najbardziej wtedy, kiedy uniemożliwił
zdanie egzaminów do szkoły aktorskiej. Nie dostała się, bo teoretycznie była za
wysoka. Praktycznie, bo interweniował ojciec.
Maklakiewicz najlepiej znał blaski i cienie bycia komediantem i uznał,
że jego córka nigdy nie będzie aktorką. Marta to przebolała, choć na początku
było trudno. Skończyła bez trudu prawo na UW i za radą ojca wyjechała do USA.
Potem trafiła tam też mama Renata, która za wielka wodą znalazła jedynie śmierć
pod kołami rozpędzonego auta. Marta Maklakiewicz pisze z rozgoryczeniem, ze sprawca nie poniósł nawet należytej kary za
zabicie imigrantki z Polski. Obecnie, kiedy już autorka książki wróciła do
kraju, jej kancelaria pomaga takim, zagubionym w prawie międzynarodowym,
osobom.
W tych wzruszających wspomnieniach z każdym słowem córka
ocala pamięć ojca, nie jako jednej z części nierozłącznej PRL-owskiej pary
Maklakiewicz-Himilsbach (w której nie wiadomo już dziś, gdzie awers, a gdzie rewers),
nie inżyniera Mamonia nawet, a bardziej świetnej epizodycznej postaci
nauczyciela tańca z „Polskich dróg”...
Tańcz mnie po miłości kres.
Wato sięgnąć po ten nietuzinkowy portret prywatny znanego
aktora.
Marta Maklakiewicz, Maklak oczami córki, Warszawa 2015
Milena
Komentarze
Prześlij komentarz