Kryminał o miastowych

Łódź jest drugim spośród najszybciej wyludniających się miast w Polsce. Nie zapamiętałam liczb, ale zapamiętałam, jak bardzo mnie to zdziwiło. Metropolia w końcu, magiczna, stolica polskiego włókiennictwa, słowem, ziemia obiecana. Parę miesięcy później tę samą zmienną (widać czytałyśmy jednakowy rocznik statystyczny) znalazłam w najnowszej powieści Katarzyny Bondy Lampiony. Czytałam ponad 600-stronicową książkę później, już po spotkaniu autorskim w naszej książnicy. Może i dobrze, bo mam optykę wyłącznie czytelniczą, bez wysłuchania tajemnic warsztatu.

W każdym razie Bonda jednym haustem przeniosła akcję z Hajnówki w Okularniku do centralnej Polski, do Łodzi. Zostawiła za sobą przeszłość i traumę ze strzelaniny w Białowieży; szefowie dali jej nową szansę i przydzielili do zespołu poszukującego sprawcy/ów podpaleń w Łodzi. Co było dalej, nie powiem, w każdym razie mamy w Lampionach bogaty zestaw bohaterów i wątków: czyściciele kamienic, wzgardzona miłość, modne teraz szaleństwo i wreszcie państwo islamskie. Prawdziwe miasto grzechu. Do tego skarb potomków Abrahama. Czasem od natłoku postaci głównych i epizodycznych mózg płonie jak legendarne żydowskie diamenty.

Zresztą może o to chodziło, skoro tłem kryminalnej intrygi jest ogień „od którego wszystko się zaczyna i którym wszystko zwykliśmy kończyć”, jak mówi Woland w Mistrzu i Małgorzacie Bułhakowa. Bonda tez dużo się nauczyła od światowej literatury; czerpiąc z niej choćby cytaty do poszczególnych rozdziałów, a także sprawdzone sylwetki piromanów, przydatne w profilowaniu. W tej powieści, jak sądzę, mogła w sposób wyjątkowy wykorzystać wykształcenie dziennikarskie. Na marginesie perypetii bohaterów czasem w leniwej narracji, a czasem w zawrotnym tempie biegnie znakomity reportaż o Łodzi, jej obdrapanych tynkach i marazmie z jednej i ludziach, którzy oddaliby za nią życie z drugiej strony. „Łódź jeszcze się nie obudziła. Po pustych ulicach wiatr niósł kawałki papieru czy folii. Poza odgłosami leniwie ruszających tramwajów i gwiżdżącym wiatrem panowała wszechobecna cisza. Drzewa ogołocone z liści. Szczerbate kamienice.” Bonda używa miejskiego slangu, bywa w najbardziej syfiastych miejscach bez jednorazowych rękawiczek. Z daleka czuć dziennikarstwem. I jeszcze, dla równowagi opis Łodzi dojrzałej, pięknej, dla której warto stracić głowę. Sasza z okna najwyższego budynku w mieście ogląda „jak Łódź lśniła feerią świateł. Setki roziskrzonych lampionów migotały, poruszały się jak rozwibrowane owady. Załuska zmrużyła oczy i pomyślała, że dla tego widoku samobójcy wspinają się na samą górę u schyłku nocy. Dla tych błysków, gejzerów, iluzji ciepła.”  Piękne, dojrzałe i niemal socjologiczne opisy miasta. Ciekawa jestem, jak odbierają tę książkę mieszkańcy miasta, które Bonda wybrała na bliskie doskonałości miejsce akcji Lampionów?

Dlaczego w tej materii Płock jest traktowany po macoszemu?  
Milena


Katarzyna Bonda, Lampiony, Wydawnictwo MUZA S.A. 2016

Komentarze

  1. Bardzo ciekawy wpis, świetnie czyta się bloga do porannej kawy gdy jeszcze nie ma we mnie życia. Jest to dla mnie taki mały "pobudzacz" :)
    Kalendarze ścienne

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Gdzie jest ta ulica, gdzie jest ten dom?

Wody (S)krwią płynące

Ewangelicy z płockiej guberni